OPINIE

Praca zespołowa to praca na jakość [WYWIAD]

Rzucała „palantówką” i biwakowała. Nie lubi sportów ekstremalnych ani prac w ogródku. Ostatnio nauczyła pływać swojego 3-letniego wnuczka. Od 19 lat kieruje Szkołą Podstawową im. Jana Długosza, którą sama ukończyła. Rozmawiamy z dyrektor Iwoną Skalską.

Olga Magnowska: Początek roku szkolnego to czas wytężonej pracy, zwłaszcza teraz – kiedy zreformowano system edukacji.

Iwona Skalska: – Tak. Ostatnie miesiące upłynęły nam na przygotowywaniu nowej organizacji placówki. Było wiele niewiadomych, jak choćby ilość dzieci – przez spór Łodzi z kuratorium tamtejsze szkoły ograniczyły nabór do dzieci z rejonu. Te spoza były w stanie zawieszenia. Sądzę jednak, że wyszliśmy z tego obronną ręką. Kierowaliśmy się przede wszystkim interesem i komfortem naszych uczniów.

Ukończyła Pani szkołę, którą teraz kieruje.

– Urodziłam się w łódzkim szpitalu, ale tu w Rzgowie miałam rodzinę i tu spędziłam niemal całe swoje życie – z wyjątkiem 3 lat, kiedy mieszkałam nad morzem. Było to jeszcze przed rozpoczęciem pracy w oświacie, a podyktowane pracą małżonka.

Po szkole podstawowej poszłam do XX LO na Rudzie. Świetna szkoła, z historią, tradycjami. Ukończyło ją zresztą wielu naszych mieszkańców.

Okres edukacji musiał być przyjemny, skoro związała z nią Pani swoje życie zawodowe.

– Uczyłam się całkiem nieźle (śmiech), ale udzielałam także sportowo. Pamiętam, że w 5. klasie podstawówki reprezentowałam szkołę w konkursie marynistycznym organizowanym przez LOK. Byłam młodsza od pozostałych uczestników, jednak dzięki zapamiętanym szczegółom i trafnym odpowiedziom doprowadziłam drużynę na podium. Byłam też dobra w rzucie „palantówką”, czyli „granatem”. Z kolei w liceum grałam w piłkę ręczną, reprezentowałam RKS.

Sport kształtuje charakter – tak samo jak harcerstwo, które odegrało bardzo ważną rolę w Pani życiu. Jak zaczęła się ta przygoda?

– Zamiłowanie do harcerstwa i podróżowania zaszczepił mi mój tata. W szeregi ZHP wstąpiłam, kiedy funkcjonował jeszcze nasz rzgowski hufiec. To wiele przemiłych wspomnień. Pamiętam, jak jeździliśmy grupą 20-30 osób m.in. do Rumunii, Bułgarii. W pociągu kładliśmy się „na śledzia”, stawialiśmy namioty przy dworcach, były warty.

Kiedyś rozbiliśmy się na obrzeżach Sofii, w pobliżu osiedla mieszkalnego. Policja konna chciała, abyśmy się przenieśli – niedaleko były cygańskie tabory, więc chodziło o nasze bezpieczeństwo. Jakiś młody Bułgar skrzyknął sąsiadów, a ci przyjęli nas pod swoje dachy.

Zbierałam GOT-owskie odznaki za kolejne górskie wędrówki. Narodziny córki były tylko chwilową przerwą od szlaku – zabierałam ją ze sobą, była chyba najmłodszą posiadaczką złotej odznaki GOT. Przez krótki czas prowadziłam także rzgowską drużynę harcerską.

Czego nauczyło Panią harcerstwo?

– Przede wszystkim sprawnej organizacji, zaradności, zasad współpracy. Mieliśmy na przykład numerowane plecaki i śpiwory – każdy się „odliczał”, co w pewnych warunkach było łatwiejsze niż przeprowadzenie zbiórki. Porządek i konsekwencja dają wymierne rezultaty.

Harcerstwo nauczyło mnie także stosunku do ludzi i tego, że najważniejsze jest partnerstwo – w szkole też stawiam na współpracę, bo praca zespołowa to praca na jakość. Sądzę, że ludzie nastawieni na indywidualny sukces, pracują na siebie, nie na szkołę.

W oświacie pracuje Pani łącznie od 33 lat. Czy zastanawia się Pani, co będzie robić po zakończeniu kariery zawodowej?

– Myśl o emeryturze gdzieś tam powoli kiełkuje, dojrzewa, ale na pewno jeszcze nie teraz. Z pewnością ważnym elementem będzie udzielanie się w stowarzyszeniach i fundacjach. Już teraz sympatyzuję z Fundacją Angelmana (zespół Angelmana to rzadka choroba genetyczna, której istotą są zmiany w funkcjonowaniu układu nerwowego – przyp. red.). No i czemu by nie wrócić do harcerstwa… to wciąż we mnie siedzi.

Tak czy inaczej nie jestem fanką biernego odpoczynku, nie dla mnie robótki ręczne czy pielenie ogródka, choć jak najbardziej lubię podziwiać piękne kwiaty i niespotykane okazy. Wolę aktywność fizyczną, na przykład spływy kajakowe czy wspomniane wcześniej wędrówki górskie. Ale skok ze spadochronem to już by było za wiele (śmiech). Często pływam, a na basen zabieram ze sobą starszego wnuczka.

No właśnie – podobno wnuki łapią sportowego bakcyla.

– Mam dwóch wnuków: 1,5-rocznego Maksymiliana i 3-letniego Juliana. Julek to „oczko w głowie” babci, bo urodził się tego samego dnia i miesiąca co ja. W te wakacje, mogę powiedzieć, że nauczył się pływać – sam zjechał ze zjeżdżalni do basenu, oczywiście jeszcze z „motylkami”, jednak widać, że pływanie mu leży. Za sobą ma już także pierwsze treningi piłki nożnej. Lada moment na basen będziemy chodzić także z Maksiem, a jak podrosną, pokażę im piękno gór.



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *